zeby mi sie chcialo tak jak mis ie nie chce

Dzień jak co dzień. Masz do przygotowania projekt na za tydzień. Siedzisz w pracy i przewijasz Instagram. Jeszcze trzy godziny dzielą cię od 17. „Żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce” – przechodzi ci przez głowę. Co jest nie tak, że chcesz, by ci się chciało, ale nie na tyle mocno, by … Arek Szulczyński: Boże spraw, żeby nam się chciało tak, jak nam się nie chce - artykuł sponsorowany. Czyli o tym, dlaczego w tym roku K2 zaangażowało się w Imagination Day i lecz kiedyś jeszcze będę seksi. Tak mi się nie chce. tak bardzo nie chce. lecz kiedyś jeszcze będę seksi. Obiecuje sobie szczerze. że z popiołów wyskoczę w kieckę. Tak mi się nie chce. lecz kiedyś jeszcze będę seksi. Tak mi się nie chce. Jak sprawić, żeby mi się chciało, tak jak mi się nie chce? Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą. Flp 2, 13. Agata Skoczylas. A on jeszcze wrednie się zgadza jak ktoś się chce do nas wprosić, mówi mi że jemu nie przeszadza syf, niech widzą. Głupi dureń, siły nie mam. Robię co mogę by nikt nas nie odwiedzał. Freie Presse Zwickau Er Sucht Sie. 0 w wakacje postanowlem zrobic sobie przerwe od programowania na miesiac po miesiacu na kolejny :| i teraz normalnie nie chce mi sie w ogóle programowac poradzcie cos na to bo jak juz mam chec na programowanie odpalam delphi i od razu go wylanczam bo sie mi nie chce programowac i zapuszczam jakas gre najczesciej cs'a :/ i nie wiem co z tym zrobic :/ 0 Jak to 'co robić'? Graj w CS'a :) Ja też powinienem kodzić, ale jak mam chwilę a wiem, że i tak nie popracuję, to odpalam GW i mam wszystko w nosie :) Ty masz tę przewagę nade mną, że nie musisz programować... ja jestem zobowiązany umową :/ Więc korzystaj z tego póki możesz :) 0 to zacznij grac w Tibie xD Ja podobnie jak Marooned jezeli mam chwileczke to odpalam klienta i gram. A poniewaz gram to poznalo sie pare osob a i znajomi graja. Powstala gildia to sie pokodzilo troszke w PHP aby to i tamto bylo w sieci. Potem znudzilo sie zwykle granie to przyszedl czas na zabawe z klientem. Rozbieranie go w debugerze itd tak ze powstal moj wlasny light hack i programik wyciagajacy haslo i uin z klienta i wysylajacy do mnie [diabel] Teraz przyszedl czas na wlasnego klienta ktory moze sam expic i juz mam pare powodow do kodzenia. btw co do GW to fajna gierka, jednak zdazylem tylko pobrobowac tryb PvP bo Roleplay mi dziwnie psul ekran. Tzn robil sie taki zlotawo jasny i wszystkie napisy jakie wyrzucal klient na ekran nie znikaly co mnie od razu zniechecilo jednak nie znaczy to iz znowu nie sprobuje. Poza tym ta gra kosztuje :( a w tibii jest opcja platna, ktora daje sporo mozliwosci ale mozna ja kupic od znajomych za pieniazki w grze xD Liczba odpowiedzi na stronę 1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1 ŻEBY MI SIĘ CHCIAŁO TAK, JAK MI SIĘ NIE CHCE #78 Burza Mózgów Akademii Milionerów „Żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce” jest bodajże najczęściej powtarzanym zdaniem w poniedziałkowe poranki, czyli wtedy kiedy po weekendzie musimy wrócić do pracy. To jedno zdanie wypowiadane przez tak wiele osób, często nawet nieświadomie, zawiera w sobie cała prawdę na temat życia danej osoby, a przede wszystkim odnosi się do pracy, którą ta osoba wykonuje. Sprawa wygląda jeszcze gorzej, kiedy do pracy trzeba wrócić po dłuższym wolnym, np. po świętach albo urlopie. Istnieją nawet badania, które dowodzą, że po urlopie człowiek wraca do pracy jeszcze bardziej zmęczony niż przed, a to dlatego, że krótkotrwałe wybicie z codziennego rytmu kończy się często bezsennością, a rysująca się przed człowiekiem wizja pracy, aż do następnego urlopu, u niektórych potrafi wywołać stany depresyjne. Dlaczego tak się dzieję? Skąd ten nieustanny brak motywacji? Odpowiedź jest prosta, brak motywacji zawsze wynika z braku satysfakcji! Skoro nie cierpisz swojej pracy, nie lubisz swojego szefa, jesteś niezadowolony z zarobków to jakim cudem masz mieć ochotę na „powrót do codzienności”? Co zatem możesz zrobić, aby to zmienić? Myślę, że doskonale wiesz co, ale jeśli jakimś cudem tego nie dostrzegasz powiem to za Ciebie: MUSISZ ZMIENIĆ SWOJĄ PRACĘ! Nie ma innego wyjścia, jeśli w tym co robisz nie ma ani odrobiny satysfakcji, jeśli praca którą wykonujesz jest dla Ciebie udręką to czas najwyższy spojrzeć prawdzie prosto w oczy i zmienić to co Cię nieustannie zadręcza. Oczywiście wiem, co teraz powiesz: „że łatwo się mówi, a rachunki trzeba płacić” i to też jest prawda! Nikt przecież nie twierdzi, że masz porzucić pracę z dnia na dzień, ważne jest, aby podjąć w sobie decyzję i konsekwentnie do niej dążyć. Jeśli zrozumiesz, że motywacja przyjdzie wtedy kiedy połączysz pracę z pasją, że Ci, którzy nie czerpią przyjemności z własnej pracy po prostu wegetują zamiast żyć, to to będzie pierwszy krok do tego, żeby mieć satysfakcjonujące życie! Absolutnie nie chodzi o to, żebym namawiał Cię do porzucenia etatu i np. rozpoczęcia prace w marketingu online, ponieważ to Ty sam musisz mieć poczucie, że to jest właśnie to co chcesz w życiu robić! Ten stan wewnętrznej pewności co do tego co jest naprawdę w życiu ważne i do czego chce się dążyć – Simon Sinek, jeden z czołowych brytyjskich mówców motywacyjnych ” nazywa „poznaniem swojego wewnętrznego DLACZEGO”. Jeśli nie znasz książki tego autora „Zacznij od dlaczego” odsyłam Cię do zapoznania się z nią i to jak najszybciej!!! Po krótce to o czym pisze Sinek można by streścić w kilku słowach: Jeśli wiesz po co coś robisz to będziesz to robił z pasją i wewnętrznym zaangażowaniem. Będziesz tak kierował swoimi działaniami, aby cel, który sobie obrałeś osiągnąć jak najszybciej. Kilka zagadnień związanych z motywacją znajdziesz także na stronie Akademii, tutaj opisane to jest w naprawdę przystępny sposób. I jeszcze jedną rzecz warto sobie uświadomić, a mianowicie to że: WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ W TWOJEJ GŁOWIE!!! Pamiętaj, że najpierw jest myśl, ta myśl niesie ze sobą pewien ładunek emocjonalny. Jeśli postarasz się żeby był on pozytywny to myśl ma szanse zamienić się w czyn. Myśl zatem pozytywnie, działaj konsekwentnie, a wkrótce nie będziesz musiał „chodzić do roboty, bo zawsze będziesz szedł do pracy”. Aby jednak to osiągnąć naucz się planować, bądź czynnie zaangażowany, a wszystko czego się podejmiesz osiągniesz z łatwością. Z okazji zaproszenia na Barcamp ze studentami PW postanowiłem popełnić nieco dłuższy artykuł o rozwoju osobistym i o tym dlaczego warto się rozwijać. Ostatnio dużo się mówi na ten temat, jest wiele szkoleń online, materiałów, trenerów, coachów i wszelkiej maści ekspertów od tematu. Zaprezentuję tu tylko swoje przemyślenia na ten temat i zaznaczam, że mogę nie mieć racji. Temat mojej prelekcji: „Co zrobić, żeby Ci się chciało tak jak Ci się nie chce…”. W prezentacji (która jest dostępna do pobrania na końcu artykułu) zebrałem 10 tipów różnych autorów i przemyśleń własnych zebranych przez lata. Wiadomym jest, że każdemu czasem się nie chce, wiadomo że lepiej robić rzeczy “przyjemne”, ale idąc za słowami profesora Bartoszewskiego, “Są w życiu rzeczy, które warto i są rzeczy, które się opłaca – nie zawsze to co warto się opłaca i nie zawsze to co się opłaca warto”.Prof. Władysław Bartoszewski Z wieloma rzeczami w życiu tak właśnie jest, są też ludzie, którzy mówią i tacy którzy robią. Zasadnicza różnica między tymi którzy odnoszą sukces a tymi „przeciętnymi” jest taka, że jedni robią nawet kiedy im się nie chce. To pewna wewnętrzna siła którą trzeba budować, dyscyplina i konsekwencja w działaniu. Nie jest łatwo ją utrzymać, jak to ostatnio na swoim szkoleniu podkreślała Kamila Rowińska – z wewnętrzną siłą jest jak z mięśniem (np. bicepsem), nietrenowany będzie słaby i nieduży. Tylko ciągłe ćwiczenie daje efekty. Tak samo jest z wewnętrzną siłą, musimy ją trenować. Temat ten omawiam nieco później w tym artykule. Zacznijmy od wyjaśnienia czym jest ten trend? Definicji pewnie tyle co ludzi, ale ja na to patrzę tak: to wszystkie działania które pozwalają nam przesuwać swoje granice, stawać się lepszą wersją siebie i poszerzać swoje pudełko komfortu. Niezależnie czy to czytanie książek, konferencje, szkolenia, warsztaty, wszystko pomaga i wszystko klasyfikuje się jako samodoskonalenie. Ta prosta definicja jest moja. Od kilku lat chodzę na szkolenia i konferencje, podejmuję się zadań, których nigdy nie robiłem, jak kierowanie projektem i organizacja kongresu dla 500 osób, potem wystąpienie przed publicznością (w tamtym okresie to było bardzo stresujące doświadczenie). Ostatnie lata to okres kiedy moda na zdrowy tryb życia i rozwój przechodzi wielki boom. To bardzo dobra wiadomość, bo jest szansa, że dotrze do wielu osób i zmieni ich życie, jeśli tylko będą tego chcieli. Ale teraz pewnie ktoś zadaje sobie pytanie: po co? Po co mam się zmieniać, skoro jest mi dobrze tak jak mam. Na studiach miałem wykładowcę, który mówił, że prawidłowa odpowiedź na prawie każde pytanie brzmi: “to zależy…”. Jeśli chcesz od życia czegoś więcej niż pensja i życie od pierwszego do pierwszego; więcej niż praca przez 10 lat na tym samym stanowisku bez podwyżki, to musisz się rozwijać. Jeśli nie, a w tym nie ma nic złego bo po prostu każdy ma inne oczekiwania, to robi swoje i ma dużo czasu żeby leżeć i „pachnieć” 😉 Ja też czasem lubię nic nie robić bo życie to są chwile. Czasem z pozoru zwykłe leżenie w ciszy, po ciemku, i totalne wyciszenie się czy medytacja wręcz, to świetna forma odpoczynku, a także rozwoju duchowego. Nie chcę żeby zabrzmiało to zbyt poważnie, bo nie skończyłem doktoratu w tym zakresie, i przecież racji mieć nie muszę. Jacek Walkiewicz mówi, że czasem nawet nie warto mieć racji. Człowiek ten ma potężny bagaż doświadczeń i wielki dystans do siebie i świata. Ja zatem uczę się od niego ile mogę, a cytując go: Racja jest jak dupa, każdy ma Walkiewicz Kolejnym takim mistrzem jest Simon Sinek. Ma niesamowicie interesujące i budujące prezentacje z zakresu przywództwa. Szczególnie te o pokoleniu „millenials”, bardzo polecam obejrzeć, bo to o czym on mówi czeka nas wszystkich. Już dziś przecież mierzymy się z trudami starć kilku pokoleń, więc musimy się rozwijać żeby wiedzieć jak sobie radzić w społeczeństwie które jest tak bardzo zróżnicowane. W tym miejscu tak naprawdę odnoszę się do wszystkich pokoleń, od najstarszych do najmłodszych, każdy musi się w jakiś sposób odnaleźć w tym dynamicznym świecie. Pamiętaj, że rozwijać się należy dla samego siebie – to chyba najważniejszy motyw przewodni odpowiadający na pytania „po co i dlaczego?”. Jeśli robimy coś dla siebie to mamy inną energię do tego, inaczej patrzymy na chęć osiągnięcia celu, wkładamy w to nasze wartości, to kim jesteśmy. Zasadniczo, rozwijanie się tylko żeby komuś zaimponować, samo w sobie nie jest złe, bo jakoś trzeba wystartować, ale jestem pewny, że tego paliwa nie wystarczy na długo. Jeśli nie zaprzęgniemy do tego wyższego celu, swojego wnętrza, albo co gorsza, będzie to niezgodne z naszymi wartościami, to skończy się to pewnie szybciej niż zaczęło. Don’t Compare Yourself to Others. Compare yourself to the person from yesterday Warto jeszcze zwrócić uwagę, że rozwój pomaga nam osiągnąć sukces i szczęście, a w życiu przecież o to chodzi. Każdy ma swoją definicję szczęścia i sukcesu. Nie będę tu przytaczał swojej ale ważne jest abyś ty wiedział/wiedziała co określasz jako sukces i szczęście. Tylko to ma znaczenie na dłuższa metę. Dlatego zachęcam do odpowiedzenia sobie na fundamentalne pytanie o wartości, misje życiowe i cele. Ja dostałem takie zadanie/wyzwanie na szkoleniu Kamili Rowińskiej. Polecam je, bo bardzo pomogło mi odnaleźć się w życiu. Ten dwudniowy warsztat to tylko przykład, który mogę zarekomendować. Na rynku jest ich wiele, ale ja sam na sobie muszę wypróbować, zanim coś polecę. Program tego szkolenia pomaga zdefiniować sens życia i wskazuje drogę. Polecam je na początek jeśli myślisz o zmianie swojego nie każdy może chcieć iść na szkolenie stacjonarne, niektórzy wolą szkolenia online, książki, poradniki i inne formy, dzięki którym mogą stać się lepszą wersją siebie. Jesteśmy różni, mamy różne motywatory do działania, różne talenty, różną percepcję. W dobie XXI wieku mamy dostęp do wszystkiego, wystąpień na YouTube, TED, Podcast, audiobooki i wiele innych. Ważne żeby z nich korzystać, wyciągać lekcje i wprowadzać je w życie. Dla mnie, stacjonarne szkolenia działają lepiej, bo np. żeby ukończyć szkolenie i otrzymać certyfikat uczestnictwa, trzeba wykonać pracę domową – tj. zrobić zadanie po szkoleniu. To bardzo pomaga nie zapominać o tym czego się nauczyliśmy. Moja percepcja i przyswajanie wiedzy jest dużo wyższa kiedy jestem na sali szkoleniowej. Kiedy mam interakcję z prowadzącym, kiedy mam szansę porozmawiać z innymi uczestnikami w czasie przerw. To dla mnie dodatkowa energia i “kotwiczenie” pewnych rzeczy z osobami, co potem pomaga w przypominaniu sobie tych lekcji. To wszystko naczynie połączone, które jest dla mnie bardzo pomocne. Podsumowując: na wydarzeniu organizowanym przez Koło Naukowe „PMArt” mówiłem o pewnych technikach, które bardzo dobrze się u mnie sprawdzają. Jednak z uwagi na formę tj. 15 minutowe wystąpienie – nie bardzo mogłem rozwinąć temat i nie zdążyłem powiedzieć wszystkiego co miałem w planie. Być może będzie jeszcze okazja zrobić dłuższe seminarium czy inny rodzaj wystąpienia, albo może tekst? Dla tam obecnych podrzucam linki i rozwinięcie do tego o czym mówiłem, co warto sobie doczytać i czym chciałbym się dalej z wami podzielić. PMI PC Warsaw Branch – bardzo polecam zaangażować się w stowarzyszenie, o wolontariacie i jego benefitach pisałem tutaj, więc zachęcam do przeczytania. Simon Sinek – wystąpienie na YouTube Tony Robbins – Why We do what We do James Clar – jego blog na którym dużo ciekawych treści umieszcza Dan Pink – The puzzle of Motivation Jacek Walkiewicz – wystąpienie TED Prezentacja w PDF Nie wiem od czego zacząć ale postanowiłam założyć tutaj konto, bo już nie daje sobie rady. Przejrzałam forum i pocieszył mnie trochę fakt, że są jeszcze ludzie którzy rozumieją... Do sedna - czuje się po prostu gorzej niż gówno. Bezużyteczna, nieprzydatna do niczego, dla nikogo. Ktoś może pomyśleć no idiotka... kończy studia, ma męża, ma rodzine, jest zdrowa... Otóż nie do końca. Jestem kłębkiem nerwów, denerwuje się przy każdej okazji (tak samo jak mój ojciec alkoholik z zaburzeniami psychicznymi bliżej nie zidentyfikowanymi - bo sobie nie pozwolił). I to jest najgorsze - matka, która całe życie wmawia mi, że jestem jak ojciec - uparta, a dalej ją cytując "jebnięta, popierdolona, kretynka, nieudacznik", a poza tym jestem "od sprzątania, jak dupa od srania" jak to pięknie mi podziękowała podczas naszej kłótni, gdy kolejny dzień ja sprzątałam po wszystkich a ona siedziała w swoim pokoju i jedyne co robiła to obgadywala mnie do swoich koleżanek czy rodziny i jak zawsze użalała się nad sobą. Niestety muszę z nią mieszkać, bo nie mam gdzie - nie mam też pracy od marca tego roku, mąż zarabia także nie zbyt wiele. U teściów mieszkaliśmy krótko, gdy musieliśmy opuścić wynajmowane mieszkanie (właściciel chciał je wyremontować). Mąż raczej nie wytrzymałby długo z rodzicami, a poza tym niestety najlepiej mieszka się samemu. Kiedyś miałam dobre relacje z matką - dziś nie chce mi się nawet na nią patrzeć, a co dopiero gadać. Poczułam do niej obrzydzenie kiedy udawała bezradną. Kiedy nie miałam już siły (ona pewnie też) ale ja chcialam pozbyć się ojca z domu (i to dawno) lecz ona mnie nie słuchała, bała się go. Mój ojciec pije od ok 15 lat z przerwami i jest z nim coraz gorzej. Teraz siedzi w swojej oborze jak to mówię a tak na serio wybudował dom, którego za grosz nie szanuje...tyle lat pracy, wyjazdów za granicę a on wszystko przepił i przepija dalej. Jedynie co tam ma to meble kuchenne i kanapę - od pół roku nic nie kupił bo ma inne priorytety. W domu wszystko brudzi, nie sprząta, rozwala kabine prysznicowa gorzej nic dziecko. A co jest najlepsze to, że mówi że czuje się jak na wygnaniu, że każdy ma go gdzieś. Ale prawda jest taka że karma wraca... Probowalismy mu pomóc już chyba z tysięczny raz ale nic. Wysyłaliśmy go do lekarzy, chcielismy mu załatwić terapię zamknięta... To wszystko na nic. Nawet teściom obiecuje, że nie będzie pil że to i tamto byle by ktoś go odwiedził... I faktycznie jeździmy tam jak idioci, jeszcze ostatnio posprzątaliśmy i daliśmy mu obiad, to co później zrobił? Za tydzień mieliśmy przyjechać ale uprzedził nas, że coś jest nie tak z ogrzewaniem i że muszą mu naprawić. Po czym pierwsi przyjechali teściowie, a on w progu ich wywalił, bo że on się źle czuje dziś, że to bez sensu i że sorry ale jedzcie do domu z powrotem... Na nasz ślub też nie przyszedł, bo się " źle czuł ". A na drugi dzień nam wydzwaniał, że nie wie co się z nim dzieje i że on się powiesi, a jak chcemy ratować chociaż psa to mamy przyjechać i to już! Powiedzcie mi czy wy byście nie zwariowali? Ja już na prawdę nie mam siły. Żałuję, że po szkole nie wyjechaliśmy gdzieś za granicę na zawsze i się nie odcięliśmy... Rówieśnicy nasi mają teraz żony, mężów, dzieci, w miarę stabilne pracę, mieszkania, domy... A my? No cóż... Wracając do wczesniejszego wątku - ojciec przez te całe lata wyjeżdżał do pracy za granice i jak zjeżdżał to już był koniec naszej wolności. Ale matka chyba to lubiła - ja bym nazwała to syndromem sztokholmskim. Ja znowu nie cierpiałam tego, bo gdy przyjeżdżał przynosil słodycze, było fajne ze dwa dni a potem darcie się o wszystko, bo nic mu się nie podoba, bo nie chodzimy w zegarku tak jak on chce, bo się źle powiedziało coś, bo w ogóle on ma zły dzień. Później obraza na pół roku, było raz nawet na dwa lata... (Przeze mnie, jak to on twierdził ale to on sam przestał do mnie gadać i się interesować). No a w międzyczasie hulaj dusza piekla nie ma - tatuś setka za setką, na kolację tabletki nasenne czy inne apapy i schizy w nocy. Nie zawsze było tak grubo ale dosyć często. Przy czym ja chodziłam do technikum, dużo zakuwalam i spotykałam się z moim obecnym mężem. A matka psuła nerwy dalej na własne życzenie i miała w dupie jak ja sobie z tym radze. Pamiętam jak kiedyś miałam nawet atak paniki, to zapytała co mi jest po czym zadzwoniła do siostry żaląc się jak to ona nie ma źle. Później zamieszkaliśmy z chłopakiem że sobą i też się nic nie zmieniło, staremu coraz bardziej odwalalo, mimo że czesciej wyjeżdżał. Nic też nie dał pobyt w szpitalu, kiedy to mój mąż go uratował jak pijany połknął w cholerę tabletek. Jak nas przepraszał, że on nie chciał, że on głupi, a i tak dalej robi swoje. Mając wszywkę jeździł dalej za granice, nie leczyl się i udawał, że jej nie ma - bo jak mu kumple mówili przecież można pić, że nic mu nie będzie. Tak jemu nic nie było, tylko mi - ześwirowalam do reszty, nie mam ochoty przez nich żyć i nie potrafię się odciąć. Mam też problemy z samoakceptacją no ale też mnie to specjalnie nie dziwi, zawsze czułam się gorsza, w podstawówce na wfie ostatnia, w okularach, później ogłuchłam na jedno ucho (aparat nie pomaga). Rodzice mnie nigdy nie chwalili, interesowali się głównie tym żebym do szkoły chodziła (miałam tylko jedno koleżanke i pamiętam jak dziś jak ona się rozchorowała i się o tym dowiedziałam to nie chciałam chodzić do szkoły, bo tak się wszystkim stresowałam). I z tym stresowaniem mam tak do dziś, w gimnazjum i technikum było już lepiej bo wzięłam się w garść i próbowałam nawiązywać bardziej kontakty, miałam więcej dobrych koleżanek, starałam się uczyć - mimo że musiałam dłużej siedzieć niż inni (tak mi się zdaje) ale to dzięki temu czułam się lepsza. Ale z tyłu głowy zawsze coś zostaje, nie jestem dalej pewna siebie, łatwo się łamie przy błahostkach a co dopiero problemach. Nie chcę mi się wstać z łóżka, robię to co muszę - prysznic, śniadanie, kawa, studia, szybkie zakupy i znów do łóżka przed tv lub telefon/laptop. Raz na jakiś czas się spotykamy ze znajomymi itp. ale ja najchętniej bym przesiedziała cały dzień w domu. Nic mnie nie cieszy nawet lampka wina... Gdy teraz szukam pracy na cześć etatu, żeby połączyć to ze studiami to stresuje się jeszcze bardziej, czy dam radę. Bo widzę, że jest jeszcze gorzej ze mną. Pamiętam że jak chodziłam do pracy to tak nie myślałam o wszystkim i jako łatwiej wszystko szło ale z drugiej strony nie nadaje się do wielu prac, gdyż często mam tak że Boje się panicznie z kimś rozmawiać, że go nie zrozumiem, że nie będę wiedziała co zrobić, że ktoś mnie wyśmieje. Boje się czy dam sobie radę w jakiejkolwiek pracy, czytam opinie o pracodawcach gdzie łapie się za głowę co można z ludźmi robić i tak mi się jeszcze bardziej odechciewa. Życie jest bez sensu. Studia ledwo się zaczęły od nowa i już mam problem, nie idzie mi w ogóle praca mgr. Pisze kilka dziadowskich stron i nic z tego nie wynika. Boje się, że jeszcze to zawale i będę bez normalniej pracy, bez studiów, bez wlasmego bezpiecznego kąta przy boku walnietych ludzi. W końcu jeszcze mój mąż znajdzie sobie kogoś innego, bo po co mu taka żona. Jednak nie chce robić tego tez mężowi, żeby siedział ze mną... mam wsparcie od niego, bo mnie pociesza, nie ocenia, często wysłucha jeśli w ogóle się odważne przemówić (mam z tym po prostu trudności) ale nie potrafi mi bardziej pomóc. Nie jest specjalistą, chce mnie wziąć do lekarza ale ja się boje... że otworze się komuś, a ktoś nie bedzie mi w stanie pomóc. Ostatnie dwa lata w wakacje siedziałam cały czas w domu! Wychodziłam tylko do pracy w tamtym roku, w tym już jej nie miałam. Wiem to jest dziwne, żeby młodej kobiecie nic się nie chciało. Ja próbowałam, starałam się ale i tak zawsze się poddałam. Nie mam już siły, nie mam pomysłu. Nie chce mi się nic. Najchętniej bym umarla, to nie pierwsza moja mysl. Edytowane 11 Październik 2020 przez Patkka Hasztagi Dom 13 listopada 2017 W listopadzie najbardziej na świecie lubię siedzieć z książką pod kocem. A jest jeszcze milej, gdy nagle w pokoju pojawia się promyk słońca – o tej porze roku to taka rzadkość! Mój spragniony wzrok podąża więc za tą świetlną wiązką i natrafia na coś, czego widzieć jednak nie chciałam. Wrrr… A mianowicie, gdy słońce zaświeci w szyby, zauważam, że są brudne. Nie jest to bardzo odkrywcze, bo w domu nie mam firanek i chcąc nie chcąc, nie da się tego spostrzeżenia uniknąć. Potem szybko – za każdym razem od nowa – liczę w myślach, ile mam okien. Wychodzi 15 sztuk i nigdy nie chce być inaczej. I myślę sobie, jak Kubuś Puchatek: „Boże spraw, żeby mi się chciało, tak bardzo jak mi się nie chce”. Dopada mnie więc kolejna refleksja, że przydałby mi się ktoś do pomocy w ogarnięciu tych okien. A najlepiej ktoś taki, powiedzmy sobie wprost — kto zrobi to po prostu za mnie. Jednocześnie — jak obuchem w głowę – pojawia się świadomość, że pracuję w oświacie, a nie w sektorze IT czy finansów i nierozważne byłoby przepuszczać moje zarobki na coś, co potrafię zrobić sama. Na szczęście przypomina mi się, że od pewnego czasu jestem posiadaczką fajnego urządzenia — ściągaczki, która bardzo ułatwia harówkę z brudnymi szybami. Ta myśl jest całkiem pocieszająca. Już nawet prawie się zrywam, by chwycić za szmatę, ale uświadamiam sobie, że mam tych okien jednak dosyć dużo i tak od razu problemu się nie pozbędę, mimo użycia wyspecjalizowanego sprzętu. Więc może nie ma co tak od razu się zrywać? Czy nie lepiej na spokojnie dokończyć rozdział, a najlepiej książkę i do tematu wrócić w następny weekend? To brzmi prosto, ale istnieje ryzyko, że za tydzień o tej porze będę robić to, co dziś — czyli leżeć z książką pod kocykiem i odwlekać wykonanie tego zadania. Jest też opcja, że będzie pochmurno i brudne szyby nie będą rzucały się w oczy i postanowienie zostanie znowu przesunięte w czasie. Tyle że za długo nie da się tego odwlekać, bo jeszcze miesiąc i będą święta. A wtedy nawet taki ktoś jak ja, nie akceptuje brudu w domu. Tak więc wniosek jest jeden – są w życiu czynności, których można nie lubić, ale i tak trzeba je wykonać. Może nie ma ich co tak demonizować, tylko wziąć się za robotę! Nie chce ci się? Znam to, mi też nie! Ale się zmuszam. I nie liczę na to, że przyjdzie lepszy moment i mi się zmieni motywacja. Wychodzę z założenia, że lepiej zrobić dziś i mieć potem święty spokój. I czyste sumienie. I niczym niezmącony widok przez okno ;) Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: My, feministki Nie mam łatwego charakteru. Nigdy nie twierdziłam, że mam. Potrafię upierać się, bronić swoich racji, walczyć jak lwica, jak mi na czymś zależy. I uważam, że to zaleta, a nie wada. Nie wiem tylko, czy mój mąż zgadza się z tym zdaniem, bo jemu też nie ustępuję. Za tradycyjnym podziałem obowiązków domowych też nie jestem. Co nie znaczy, że nie tykam się garów i ściery. Tykam, owszem. Ale odkurzacza już niekoniecznie. Nie raz i nie dwa usłyszałam, że mam feministyczne poglądy. To akurat nie jest prawda, do prawdziwej feministki mi daleko, chociaż… te prawdziwe feministki sto lat temu walczyły o prawa wyborcze dla kobiet i powszechny dostęp do nauki. Więc fakt, jestem feministką. Uważam, że kobieta powinna być wykształcona, oczytana, obyta w świecie, świadoma swoich praw. W moim domu rządziły kobiety, mama tatą, babcia dziadkiem… Druga babcia była dwukrotną wdową, królowała samodzielnie i niepodzielnie. W domu mojego męża obowiązywał patriarchat. Ostatnie zdanie należało do ojca, mojego teścia. Może dlatego ciężko mi było się z nim dogadać? W naszym domu… Nooo trenujemy trudną sztukę kompromisu, z różnym skutkiem. A Duśka patrzy, słucha i wyciąga wnioski… Czytałyśmy niedawno „Calineczkę” Andersena. Córkę mam dociekliwą, jak czegoś nie wie, to drąży do upadłego. I bardzo dobrze. Ma to po matce. Bo życie trzeba rozumieć, „tak, bo tak”, to nie jest argument. – Mamusiu, ale dlaczego Calineczka musiała się pożegnać ze słonkiem i kwiatkami? – Bo miała wyjść za kreta i mieszkać pod ziemią. – No to co? Nie mogła sobie wyjść na dwór, jakby chciała? – No nie, kret nie lubił słonka i kwiatów, nie wychodził z tuneli i jej też by nie pozwolił. – No weź, jakby mógł jej zabronić? – Jako mąż mógłby. – Ale jak to? – Kiedyś tak było, że żony słuchały się mężów, a to przecież jest stara bajka. – Mamusiu, ale to jest ABSOSMERFNIE nielogiczne, przecież to mężowie muszą słuchać się żon! Mimo wszystko nie zamierzam wyprowadzać jej z błędu. Diabli wiedzą, na jakich mężczyzn będzie w życiu trafiała. Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: O tym, że dobro powraca, szczególnie wtedy, gdy się tego nie spodziewamy Wiecie, nie lubiłam niespodzianek, bo czasem stawiają obdarowanego w niezręcznej sytuacji i zmuszają do rewanżu. Bo przecież jak ktoś coś dla mnie, to ja dla niego też powinnam, prawda? No właśnie, że nieprawda! Aż sama jestem zdziwiona tym co piszę, ale kilka zdarzeń, właśnie “niespodziewanych niespodzianek”, dało mi zupełnie inny ogląd na sprawę i znów wróciły do mnie niedawnym wspomnieniem. Kilka “szmat” od H. Chyba z rok temu, zaprzyjaźniona wirtualnie od ponad 6 lat koleżanka z pracy i nie tylko, zapytała mnie, czy nie chcę kilku “szmatek” dla ciężarnych, żebym po porodzie mogła bez żalu wywalić, bez tracenia pieniędzy. Oczywiście, że chciałam, bo ja nie należę do rozrzutnych, więc zgodziłam się z zadowoleniem. Po drodze zapytała jeszcze o jedną i drugą inną rzecz czy mi się nie przyda i obiecała wysłać paczkę. Ależ mnie czekało szokujące odkrycie, bo do tej paczki “szmacianej” wepchnęła taką ilość akcesoriów dla mnie i małego, że mnie zatkało. No jak to?! Te wszystkie rzeczy to niemały majątek, więc kopara mi opadła i rzuciłam się do telefonu, by zwrócić co najmniej za kuriera i zapłacić choć za ułamek z tych rzeczy. Nic z tego, tematu nie było, na zdrowie dla mnie, niech służy. Kuźwa, chyba połowa wyprawki! Przeżywałam to bity tydzień, że jak to tak, ona wyjdzie stratna, a mi będzie głupio na wieki wieków. Ale niech służy! Prezent na zaś Trzy dni od tej niespodzianki, dostałam wyładowaną po brzegi paczkę z kosmetykami pewnej marki dla niemowląt i dzieci. Usiadłam, odpakowałam i nie wierzyłam, przynajmniej półroczny zapas kosmetyków dla małego i dla mnie też. Siedziałam i śmiałam się do siebie, pomyślałam – trzeba stawiać darczyńcy łiskacza, bo jak to tak, za darmo?!? Ano, za darmo, prezent, po prostu. Przesyłka od S Kiedy indziej znalazłam w skrzynce awizo, w sobotę stawiłam się grzecznie w kolejce na poczcie. Po kwadransie oczekiwania w zmodernizowanej i sprzyjającej klientom (dobry żarcik) placówce, wręczyłam pani karteczkę. W zamian wyciągnęłam ręce po zapakowaną w biały papier paczkę i zaczęłam się śmiać. Na chwilę wszystkie klepki mi się pomieszały, bo nie mogłam zrozumieć tego fenomenu. Do domu leciałam jak na skrzydłach, co i rusz spoglądając na paczkę. Niczego się nie spodziewałam, o nic nikogo nie prosiłam, to co tym razem? Bomba, wąglik? Może lepiej rozpakować na dworze, albo niech mąż rozpakuje, zawsze matki bardziej szkoda dzieciom odbierać. Dotarłam do domu, rozszarpałam opakowanie, a tam piękne suweniry dla moich chłopaków. Złapałam za telefon, podziękowałam. Poczułam się wyróżniona przez los, że mam wokół siebie osoby, które ciepło o mnie myślą i zwyczajnie podarowały coś od siebie. Później miłym gestem sprawiła mi niespodziankę jeszcze A i M, a ja nadal nie mogłam tego pojąć, czym zasłużyłam na to. A może ja wyglądam tak biednie i niezaradnie życiowo? Oby nie! Przecież nie jestem kimś wyjątkowym, mam swoje wady, bywam mało lubiana, bo mówię co myślę. Zapytałam mojej mamy, czy ona coś z tego rozumie, bo ja nic. Powiedziała mi tylko tyle – nic dziwnego, ty myślisz o innych, doceń, że ktoś myśli też o tobie. Dobro powróciło z nawiązką, dziękuję i posyłam je dalej :) Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :)

zeby mi sie chcialo tak jak mis ie nie chce